To może Ci się spodobać. Polubienia: 21,Film użytkownika ꪑꪖ꠹ꪖ ᥫ᭡ (@szafirvwa) na TikToku: „Kiedy @ROXIE się uśmiecha>>🫶👟”.dźwięk oryginalny - ꪑꪖ꠹ꪖ ᥫ᭡.
Policjant dobrze znał się z Szallami-Goldmanami. Jeszcze sprzed wojny. Kiedy do Łańcuta weszli Niemcy i stało się jasne, jakie mają zamiary wobec Żydów, Saul przyszedł do niego i spytał, czy nie ukryłby jego rodziny. Obiecał mu sowite wynagrodzenie i początkowo Leś się zgodził. Kiedy zmienił zdanie, ograbił Szallów i wypędził.
Kiedy Mysia Łapa, Leszczynowa Łapa i Jagodowa Łapa przygotowują się do stania się wojownikami, Jagodowa Łapa boi się, że Ognista Gwiazda nazwie go "Jagodowym Kikutem" z powodu jego kikuta, ale Jasne Serce go uspokaja, a Sójcza Łapa zastanawiają się głośno, jak będzie się nazywać. Szara Pręga mówi im, żeby byli cicho i że
Fast Money. Więcej wierszy na temat: Wiara « poprzedni następny » Śmierć uśmiecha się do każdego Nieważne ile ma lat jak wygląda Uśmiecha się do dziadka i dziecka Co powoli z kołyski spogląda Uśmiecha się trwożąc bogatych Uśmiecha się uwalniając biedaków Uśmiecha się do starych i chorych Uśmiecha się bez szczególnych znaków Dla jednych prędka i bezbolesna Dla innych długa niczym koszmar senny Dla jednych jest końcem wszystkiego Dla innych jest porankiem wiosennym Uśmiecha się do każdego człowieka Grzesznika, świętego, mężczyzny kobiety Uśmiecha się do króla w baldachimie I nawet do tego co czyści szalety Uśmiech ma jeden jedyny Innego takiego nie ma ziemi Widzisz go jeden raz w życiu Gdy cię już nie ma miedzy swoimi Uśmiech Śmierci trupio blady Kuszący swoja bladością Uśmiech śmierci wyzwolenie By moc połączyć się z MIŁOŚCIĄ!! nie bać sie śmierci to jak zaprzyjaźnić sie z najwiekszym wrogiem!najwiekszy z sukcesów. Dodano: 2007-01-04 23:48:01 Ten wiersz przeczytano 724 razy Oddanych głosów: 7 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej »
Uśmiecha się Siostra. Tak, lubię to. Czy to trudne, kiedy pracuje się w hospicjum? Nie. W domowym hospicjum pracuję ponad pięć lat. Ten czas to dla mnie wielkie szczęście i spełnienie marzenia, które choć zrodziło się w czasie studiów, to wtedy go sobie nie uświadamiałam. Marzyła Siostra, by spotkać śmierć? Ja nie marzyłam o śmierci. Marzyłam, żeby być blisko tych, którzy muszą przejść przez granicę. Już na studiach prowadziłam w duszpasterstwie jezuitów seminarium dla studentów o śmierci, umieraniu. Nie wiem, skąd mi się wzięły takie zainteresowania. Może wpłynął na nie fakt, że dramatycznie przeżyłam śmierć mojej matki chrzestnej. Bardziej niż samo odejście zapamiętałam jednak moment, kiedy zobaczyłam ją bardzo cierpiącą i zabrano mnie od niej. Czy to było dobre? Powinniśmy izolować dziecko od umierającej babci albo dziadka, czy może raczej pozwolić być blisko? W hospicjum, kiedy ktoś odchodzi, staramy się towarzyszyć całej jego rodzinie. I najmłodszym, i najstarszym. Zachęcamy, by także dzieci przygotowywać do pożegnania. Lubi Siostra swoją pracę? Lubię. Jestem lekarzem, ale długo nie pracowałam w zawodzie. Opiekowałam się co prawda chorymi siostrami, ale to nie to samo. Praca w hospicjum była moim marzeniem, dlatego poprosiłam o nią przełożonych. Chciałam być blisko tych, którzy odchodzą. Lubi pani słowa „odchodzić” albo „zbliżać się do kresu”? Bo ja nie za bardzo lubię słowo „umierać”. Mistyka śmierci... Nie, to nie żadna mistyka. Po prostu unikamy określeń, które nie za dobrze się kojarzą. Starałam się nie mówić do chorego: „Pan umiera” albo do rodziny: „Pacjent wkrótce umrze”. Po co używać słów ostrych, raniących, skoro można inaczej, cieplej. Rozmawiamy o śmierci przy herbacie i domowym cieście. Kiedyś myślałam, że na takie tematy zarezerwowany jest szczególny czas, miejsce i atmosfera. Że musi być doniośle, z pełną powagą. Rozmawiając z ciężko chorymi ludźmi, i w ogóle w rozmowach o śmierci, projektujemy nasze własne lęki. Tymczasem trzeba zwyczajnie. Staram się, żeby wiedza, którą przekazuję, nie była łopatologiczna, ale też żeby nie opowiadać historyjek. Często wracam w myślach do maksymy: „Nie musisz mówić całej prawdy, ale niech wszystko, co mówisz, będzie zgodne z prawdą”. Czasami, zanim wejdę do mieszkania, członek rodziny czeka na mnie na klatce schodowej i mówi ściszonym głosem: „Proszę nie mówić, że siostra jest z hospicjum”. Jednak kiedy się lepiej poznajemy, te lęki i powaga opadają. Ale muszę dodać, że każda historia jest inna, każdy pacjent jest inny. Pracujemy „autorsko”, nie według z góry ustalonych scenariuszy i szablonów. Także dlatego lubię tę pracę. Na czym ona polega? Jestem lekarzem w Hospicjum Domowym im. św. Łazarza w Krakowie. Kwalifikujemy pacjenta do domowej opieki hospicyjnej, jeśli ma takie życzenie, a rodzina może mu zapewnić niezbędną opiekę. Są chorzy, którzy chcą odejść u siebie. Odwiedzając chorych, oceniam ich stan, staram się określić, z jakim rodzajem cierpienia boryka się chory, decyduję o leczeniu, włączam środki uśmierzające ból, jeśli pacjent cierpi. Kiedy rodzina czuje się bezradna, pokazuję, jak ułożyć chorego w łóżku, jak go umyć, zmienić pampersa, zaścielić łóżko albo podać zastrzyk. Odwiedzam pacjentów regularnie. Oswajamy się, nawiązujemy więź. Patrzy Siostra na swoich pacjentów bardziej jak lekarz czy osoba duchowna? Opowiem dwie anegdoty. Parę lat temu przyszłam na pierwszą wizytę do nowego pacjenta. Otworzyłam drzwi, przedstawiłam się „siostra Elżbieta”, a nie „doktor Elżbieta”. Kiedy wypełniłam wszystkie papiery, a jest ich bardzo dużo, sięgnęłam do plecaka po aparat do mierzenia ciśnienia i stetoskop. Mąż chorej popatrzył na mnie i wybuchnął śmiechem. „Myśleliśmy, że siostra przyszła zrobić wywiad, a potem przyjdzie doktor” — powiedział. Innym razem, gdy przyszłam do chorego, jego dwuletnia wnuczka popatrzyła na mnie i moje słuchawki i podsumowała: „O, dwa w jednym”. Od tego czasu mówię, że jestem „dwa w jednym”. Staram się jednak nie mieszać dwóch bytów i zawsze najpierw koncentruję się na kwestiach medycznych. Moja główna rola to ocenić stan pacjenta i zadecydować, jak pomóc jemu i jego rodzinie. Wbrew pozorom częściej niż ja okazję do głębokich rozmów o wierze mają rehabilitantki i pielęgniarki, które spędzają z pacjentami o wiele więcej czasu. Przypomina mi się moja niedawna pacjentka, pani Hania. „Wie siostra, ja tak szczerze powiem, nie chodziłam za bardzo do kościoła” — wyznała pewnego dnia. Zostawiłam jej numer telefonu do naszego kapelana. Nie dopytywałam, nie nalegałam. Po jakimś czasie pani Hania powiedziała: „No jeszcze nie zadzwoniłam do kapelana, ale się zbieram. Ale siostro, z czego ja się będę spowiadać?”. Zapytałam ją, na którym miejscu w jej życiu był Pan Bóg, bo przecież wiadomo, że nikogo nie zabiła i nie okradła. Ale to już trudne zadanie kapelana — wydobyć z ludzi prawdę o nich samych. Prawdę, którą czasem ukrywali przez całe życie. Czy przywiązuje się Siostra do swoich pacjentów i ich rodzin? Na czas, kiedy się nimi opiekuję, tak. Ale potem przychodzą następni, dlatego nie jestem w stanie podtrzymywać tych kontaktów. Ci, którymi zajmowałam się dłużej, pozostają we mnie. Przed uroczystością Wszystkich Świętych odwiedzam ich na cmentarzach i robię sobie prywatne wypominki. Długa ta lista? Długa... Ale wiem, że wspierają mnie z nieba. Dają mi siłę, by kontynuować tę pracę. Czy odchodzący ludzie mają marzenia? Mają! I naszym zadaniem jest, aby je z nich wydobyć i spróbować spełnić. Czasem są to bardzo proste rzeczy, np. chory chciałby pójść na spacer, ale jednocześnie jest to trudne do zrealizowania w jego stanie. Pamiętam pacjenta, który pragnął wyjechać do swojego domku letniskowego na wsi. Był w ciężkim stanie, jednak żona i dzieci tak wszystko zorganizowały, że stało się to możliwe. My pomogliśmy załatwić pomoc z innego hospicjum, które znajdowało się niedaleko tego domku. Pan odszedł właśnie tam. Szczęśliwy, że jest na swoim tarasie i ogląda swój ogród. Kobiet nie pyta się o wiek... Mam 60 plus. W tym roku przechodzę na emeryturę. Opiekuje się Siostra ludźmi starszymi czy młodszymi od siebie? Takimi i takimi. W pierwszych latach mojej pracy duże wrażenie robiło na mnie, gdy opiekowałam się ludźmi młodymi. A teraz nie? Do śmierci można się przyzwyczaić? Oswoić? Oswoić to dobre słowo. Czy myśli Siostra czasem: „Boże! To niesprawiedliwe!”. Tak. Choć powiedziałam, że oswajam śmierć, trudno jest się pogodzić z widokiem odchodzącej młodej mamy, która ma dzieci i sama jest dla kogoś dzieckiem. Myślę wtedy, że przecież jeszcze nie czas, że to takie nienaturalne... Praca w hospicjum wpływa na to, jak myśli Siostra o swojej śmierci? Tak. Wielu ludziom towarzyszyłam do końca i często było mi dane być z nimi w momencie przejścia albo zaraz po nim. Po ludzku nie boję się śmierci, czuję duży spokój. Boję się natomiast cierpienia i zależności od innych. Choć z tego drugiego wyzwalam się dzięki pracy w hospicjum. Kiedyś bardzo nie chciałam, żeby na starość ktoś się mną zajmował, a dziś widzę, że taka zależność w bliskich pacjenta wyzwala ogromne pokłady dobra. Jestem więc gotowa ją przyjąć. Czy przeżyła Siostra taką śmierć, jaką sama chciałaby mieć? Spotkałam osoby, które nie były zbuntowane, które patrzyły na siebie i swój stan uczciwie, dojrzale. Odchodziły spokojnie, pogodzone ze sobą, światem i Panem Bogiem, w otoczeniu bliskich ludzi. Tak jakby zasypiały. Takiego czegoś zazdroszczę. Myślałam, że nie będzie Siostra chciała odpowiedzieć na to pytanie. Dlaczego? Ja nie patrzę na śmierć jak na zło samo w sobie, ale jak na logiczną konsekwencję naszej egzystencji. Nie jesteśmy nieśmiertelni, choćbyśmy walczyli z całych sił. Wierzę jednak, że nasze ziemskie życie kończy się po to, aby inne mogło się zacząć. Staram się nie epatować moich pacjentów swoją wiarą, ale chcę, by mieli pewność, że opieram się na Kimś, kto jest solidniejszy ode mnie. I może stąd ten mój uśmiech. opr. mg/mg
Powrót do życia, w tym do "randkowania" po śmierci partnera jest procesem bardzo indywidualnym Rodzina ma prawo wyrażać swoją dezaprobatę ale nie musimy nikogo przekonywać do naszych wyborów i tłumaczyć się z żałoby To, że ktoś szybciej doszedł do siebie po śmierci partnera nie znaczy, że kochał mniej Trzy lata po śmierci męża, Agnieszka zaczęła na nowo spotykać się ze znajomymi, poznała też mężczyznę, z którym się zaprzyjaźniła Więcej takich historii przeczytasz na stronie Agnieszka nigdy nie zapomni tego poranka. Tomek pocałował ją w czubek głowy, pogłaskał ciążowy brzuszek i wybiegł do pracy. Dzień, jak co dzień. Nie skarżył się, że czuje się źle, choć z pewnością był zmęczony. - Ale młodzi ludzie nie umierają na zawał, prawda?- mówi Agnieszka. - Do dziś nie potrafię sobie wybaczyć, że go wtedy nie zatrzymałam. Może udałoby się go uratować? Mąż Agnieszki był dyrektorem w dużej firmie logistycznej, kochał sport, dobrą muzykę i spotkania z przyjaciółmi. Dusza towarzystwa, to on organizował wspólne wypady w góry i wieczory w filmowe w ogrodzie ich niewielkiego domu. Żył szybko, intensywnie. Często powtarzał, że trzeba czerpać garściami z każdego dnia. Cieszył się, że zostanie ojcem, że nauczy córkę wielu rzeczy. Umarł w garażu własnego domu, w samochodzie. Odszedł, bo serce nie wytrzymało tempa, jakie mu narzucił. Agnieszka z dnia na dzień została sama, w ósmym miesiącu ciąży, w szoku, ze złamanym sercem. Wspierała ją przyjaciółka i mama, która przyjechała z USA na dwa miesiące, na czas porodu. Aga niewiele pamięta z tego czasu przed pogrzebem, wszystko jej się rozmywa w pamięci. Myśli, że to taki system obronny, w jej głowie. Dziecko, mała Ola, urodziło się 13 dni po tym, jak pożegnali Tomka. Trzeba było się zmobilizować, wyrwać z tego letargu, zacząć żyć na nowo, inaczej. Bez niego. Tylko jak? - powiedziała jej teściowa po pogrzebie. A ona nie chciała nieść krzyża, chciała w spokoju przeżyć swoje cierpienie, a najlepiej znaleźć jakiś przycisk, który by wyłączył ten ból. Przecież życie musi w końcu zacząć toczyć się dalej, trzeba wrócić do pracy, skupić się na Oli... Po trzech miesiącach Agnieszka złapała równowagę na tyle, by samodzielnie wykonywać wszystkie codzienne obowiązki. Zresztą, nie było wyjścia. Mama musiała wrócić do chorego męża, na pomoc teściów nie było co liczyć. Kompletnie załamali się po śmierci syna. Dlaczego schowałaś jego zdjęcia? W ich domu Tomek ma swój ołtarzyk. Jest świeczka, świeże kwiaty, oprawione w ozdobne ramki zdjęcia z początku studiów i jedno z dzieciństwa. Uśmiechnięty, szczerbaty ośmiolatek pokazuje na nim świadectwo szkolne. Duma rodziców. Kiedy młoda wdowa powoli przechodziła wszystkie etapy swojej żałoby, oni zdali się zatrzymać w miejscu, w dniu, w którym zmarł ich syn. Agnieszka ma przy łóżku małą fotografię z sesji ślubnej. Zawsze ją wzrusza, jak delikatnie Tomek obejmował ją, pozując do tego zdjęcia. Cały on - w życiu twardy, nieustępliwy, ale w stosunku do niej opiekuńczy i troskliwy. Resztę zdjęć schowała do kartonowego pudełka. Nie mogła być w tym domu sama z niemowlęciem, otoczona wspomnieniami o ukochanym, który już nigdy nie wróci. Schowała je, żeby poradzić sobie ze stratą. Kiedyś je wyjmie i pokaże córce. Kiedy obie będą na to gotowe. Teściowa nie umie tego zrozumieć, ma do niej żal. Tak jak o kolorowe sukienki i nową fryzurę. "Po co się tak stroisz, dla kogo?" - pyta. Jej zdaniem, młoda kobieta powinna stale pamiętać o śmierci męża, stale przeżywać swój smutek. - Jeśli miałabym patrzeć na te fotografie cały czas, nie dałabym rady - tłumaczy Agnieszka. - Nie mam do nich żalu. To prości ludzie, mają swoje przekonania, nie zmienię ich. Bardzo kochają wnuczkę i chcą, by wiedziała jaki był jej tata. Pragnę tylko, by dali mi trochę czasu. A kolorowe ubrania? Ja nie lubię czarnego, jeszcze bardziej mnie przytłacza. Smutek mam w sercu, nie muszę podkreślać go strojem. "Może skup się na dziecku, zamiast polować na faceta" Jakieś trzy lata po śmierci męża, Agnieszka zaczęła na nowo spotykać się ze znajomymi. Córka poszła do przedszkola, młoda kobieta wróciła do cały etat do pracy. Od czasu do czasu wyszła do teatru, raz w miesiącu do kawiarni. To był ten moment, kiedy zrozumiała, że wciąż umie się uśmiechać, że życie nadal ją cieszy. Zaadoptowała psa ze schroniska, zapisała się na kurs języka włoskiego. Poczuła, że staje się lepszą matką - jest bardziej uważna, okazuje więcej emocji. Ola to czuła. Któraś z koleżanek oznaczyła Agę w poście na Facebooku. Na zdjęciu Agnieszka obejmuje przyjaciółkę i wznosi toast kieliszkiem prosecco. To były jej imieniny. Następnego dnia zadzwoniła teściowa. Powiedziała, że to wstyd. I jeszcze ten alkohol, jakby było co świętować. A Tomek przecież nie żyje. Ktoś z rodziny męża życzliwie "doniósł" Adze, że znajomi z rodzinnego miasta Tomka komentują. Potem pojawił się Mateusz, nowy sąsiad. Między Agnieszką a młodym, sympatycznym mężczyzną pojawiło się porozumienie i nić sympatii. Czasem podrzucił jej zakupy, innym razem poszli we czwórkę (razem z Olą i psem) na spacer. Bardzo się zaprzyjaźnili. Ta relacja oburza rodziców Tomka. Ale nie tylko ich. Wspólni znajomi Agi i jej męża nie powstrzymali się od krytyki, zarzucając kobiecie, że "za szybko się pocieszyła". - Rozumiem teściów, to starsi ludzie, mają swoje fobie, przyzwyczajenia, przekonania - mówi Agnieszka. - Ale postawy młodych nie potrafię pojąć. Dlaczego mnie atakują? Nie robię nic złego. Nie przestałam kochać męża, nie przedstawiłam córce "nowego tatusia". - powiedziała jej przyjaciółka. Agnieszka zmieniła ustawienia postów na Facebooku na bardziej prywatny tryb. Teraz nikt już nie zajrzy w jej życie. Spotyka się tylko z kilkoma "zaufanymi" osobami. Znajomość z Mateuszem powoli się rozwija. Aga nie robi planów. Chce tylko spokoju. I żeby nikt jej nie oceniał. Żałoba potrafi trwać latami. Czy to znaczy, że nie powinniśmy się z nikim wiązać? - Powrót do życia, w tym do randkowania po śmierci partnera jest procesem bardzo indywidualnym - mówi psycholog, Katarzyna Kucewicz. - Utarło się takie przekonanie, że osoba, która zaczyna umawiać się na randki zakończyła już proces żałoby, co nie zawsze jest prawdą. - pyta psycholog. - Przeżywanie smutku i straty to doświadczenie osobiste i wielowymiarowe. Każdy człowiek radzi sobie przy pomocy własnych zasobów emocjonalnych i swojego stylu radzenia sobie z kryzysem psychicznym. Ten styl może się nie podobać innym, może wydawać się szokujący albo denerwujący. - dodaje Katarzyna Kucewicz. - Tak jest na przykład wtedy, kiedy tuż po śmierci partnera osoba umawia się na randki i próbuje wchodzić w kolejne relacje. Różnie takie zachowania są interpretowane, często jako przejaw ignorancji i braku uczuć do zmarłego. - tłumaczy psycholog. Katarzyna Kucewicz podkreśla, że "ucieczka" w nowy związek zagłusza ból, depresję i smutek tylko na chwilę. Znacznie zdrowsze jest przeżycie cierpienia, przyjęcie w sobie trudnych uczuć bez gwałtownego unikania ich. - Wtedy te uczucia są jak wysoka fala, która choć zalewa to jednak z czasem odpływa - dodaje. - Nie każdy jednak daje sobie emocjonalnie radę z przyjęciem takiej fali na siebie. Ludzie boją się, że smutek ich pochłonie. Czasami wdowy i wdowcy mówią mi, że te dość szybkie randki są im potrzebne, bo inaczej ich myśli stale krążyłyby wokół zmarłego i fantazji o dołączeniu do niego. - Opinia publiczna bywa jednak bezlitosna. Ludzie dają sobie prawo do oceniania, kiedy żałoba powinna jeszcze trwać, a kiedy można już "kogoś szukać". Czasem w rodzinie panuje pewne niewypowiedziane przekonanie, że najlepiej, by trwała już całe życie, by osoba skupiła się np. wyłącznie na dzieciach i zapomniała o roli żony lub partnerki na rzecz roli matki. Często zresztą jest tak, że wdowy nie wiążą się ponownie z nikim, całą swoją energię wkładając w pozostałe role życiowe (matki, babci). - Kiedy jest właściwy czas? Nie ma dokładnej daty, ten moment samemu trzeba sobie wyznaczyć i poczuć - mówi Katarzyna Kucewicz. - Warto przed randkowaniem zadać sobie pytanie o wewnętrzną gotowość na to, by nie tylko czerpać z relacji, ale i dawać wsparcie drugiej osobie. Czy to jest dobry moment na rozpoczęcie budowania tak potężnej konstrukcji, jaką jest związek? - podkreśla psycholog. - Nie ma lepszej i gorszej żałoby i nikomu nic do tego, w jaki sposób my przeżywamy swoją - dodaje. - To, że ktoś szybciej doszedł do siebie po śmierci partnera nie znaczy, że kochał mniej. Znaczy tylko tyle, że jego organizm tak zareagował na stres i tak się po silnym wstrząsie, jakim jest smierć ukochanej osoby, zregenerował.
kiedy śmierć się uśmiecha